18 stycznia 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.21) - Upiór

       Słońce było już wysoko, gdy dotarłam na miejsce. W dolinie staw. Jego połyskująca powierzchnia, o tej porze skuta lodem, zachwycała. Ześlizgnęłam się ze stoku i stanęłam na brzegu. Z przyprószonej bielą tafli wyrastała trzcina. Suche, skostniałe łodygi obrastały pierścieniem staw, zagradzając wejście na jego powierzchnię. W jednym miejscu brzeg zdawał się być łagodniejszy, a trzcina mniej gęsta. Nie namyślając się długo, weszłam na lód i zrobiłam kilka kroków w stronę przeciwległego brzegu. Zamarznięta powierzchnia zatrzeszczała niepokojąco. Zatrzymałam się. Lód pękał. Pajęcze nitki rozprzestrzeniały się we wszystkich kierunkach. Pokonując dławiące uczucie strachu, szybko przylgnęłam całą powierzchnią ciała do lodu i zaczęłam pełznąć do brzegu. Cztery metry, trzy... Czas spowolnił swój bieg. Jeszcze tylko metr. Chwyciłam kępkę trzcin, podciągnęłam się i poczułam twardy, pewny grunt pod sobą. Byłam uratowana. Westchnęłam z ulgą i wstałam. Ale co to? Moją uwagę przykuło coś niezwykłego. Spojrzałam w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżałam i walczyłam o życie. Przez krystaliczną taflę dostrzegłam główkę niemowlęcia. Tak, widziałam ją wyraźnie. Małe, wytrzeszczone oczy, blada, niemalże biała, spuchnięta od wody, wykrzywiona twarz dziecka. Upiór z opowieści. Nie, to nie mogła być prawda. Halucynacje wróciły!
- Jest tam pani? Pani Aluuuuuu! - usłyszałam nagle wołanie Teresy dobiegające z góry.
Na drżących nogach zaczęłam wspinać się po stoku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...