20 stycznia 2015

Imbirowy sen (cz.4) - Ania

           Byłem początkującym dziennikarzem, ona asystentką profesora Urbanowicza na Wydziale Psychologii. Szef zlecił mi napisanie artykułu do rubryki towarzyskiej. Kumpel doradził, abym pierwszy wywiad przeprowadził z profesorem. Facet słynął ze słabości do kobiet. Niejedna gotowa była zapłacić fortunę, by stać się pacjentką słynnego lekarza. Obracał się wśród biznesmanów, z którymi podobno łączyły go interesy. Wiedział o tym świecie więcej niż ktokolwiek w mieście. Poszło, ku mojemu zaskoczeniu, łatwo. Zgodził się na wywiad, wyznaczając datę i miejsce spotkania. Kawiarnia „Forest” znajdowała się w drugim krańcu miasta. Pożyczyłem auto od kolegi. Zwinny volkswagen sunął lekko wśród brudnych uliczek centrum, wprawiając mnie w dobry nastrój. Wkrótce jednak utknąłem w korku. Sznur samochodów odebrał resztki nadziei, że dotrę na czas. Zaparkowałem auto na parkingu i udałem się do kawiarni pieszo. Wiał północny wiatr. Silne podmuchy wydzierały z kosza gazety. Szał złośliwego żywiołu udzielił mi się do tego stopnia, że kopałem leżące na ziemi kawałki papieru, wprawiając je w chaotyczny taniec. Ręce wciśnięte w kieszenie cienkiej kurtki ortalionowej szczypały od mrozu. Ramię ścierpło od ciężaru torby, w której tkwił dyktafon. Jakiś pijaczyna zaczepił mnie, prosząc o forsę. Wcisnąłem mu na odczepne banknot dziesięciozłotowy. Typ obrzucił mnie stekiem przekleństw. Poszedłem dalej, nie zwracając uwagi na niknące w szumie wiatru krzyki. Nie lubię się spóźniać. W duchu przeklinałem to zatłoczone miasto. Miałem dość brudnych, ciasnych uliczek. Dusiłem się. Było już po dwudziestej, gdy dotarłem zziębnięty na miejsce. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast profesora, przy zarezerwowanym stoliku ujrzałem właśnie ją. Siedziała zapatrzona w barwne światła wirujące na ścianie. Typowa piękność. Kasztanowe włosy spływające długimi lokami na turkusowy szal niedbale zarzucony na kształtne ramiona. Brązowa suknia przylegająca do zgrabnej figury. Miałem z takimi do czynienia na co dzień. Mieszała herbatę podaną w szklance. Po powierzchni płynu wirował plasterek cytryny. Zziębnięte ciało przeszył dreszcz. Dopiero teraz poczułem, jak bardzo zmarzłem.
- Przepraszam… – powiedziałem poirytowany. – Chyba zaszła drobna pomyłka. Miałem spotkać się tutaj z pewnym naukowcem. Czy pani…
- Nie myli się pan – przerwała mi z uśmiechem. – Anna Lewandowicz, asystentka profesora Urbanowicza. Myślałam, że pan już nie przyjdzie.
Zdumienie odebrało mi mowę. Stałem przy stoliku, wpatrując się w nią. Oliwkowe oczy ozdobione girlandą długich czarnych rzęs ponownie uśmiechnęły się.
- Profesor nie mógł przyjść. Wyjechał w pilnej sprawie do Warszawy. Mnie upoważnił do rozmowy z panem. Wszystkie sprawy dotyczące badań profesora są mi znane. Proszę usiąść.
Do stolika od razu podbiegł kelner.
- Czego pan sobie życzy do picia? – zapytał.
Obok sąsiedniego stolika usiadła para młodych ludzi. Rozmawiali o czymś głośno.
- To samo, co pani… - odpowiedziałem niedbale.
- Lubi pan herbatę z imbirem? – usłyszałem, kiedy kelner pospieszył zrealizować zamówienie.
- Starożytni uważali go za afrodyzjak…
Dodała, ponownie mieszając herbatę łyżeczką.
Patrzyłem na jej dłoń. Gładka skóra, długie palce ozdobione starannie przyciętymi i pomalowanymi paznokciami. Cienki plasterek pod wpływem ruchów łyżeczki wypłynął na powierzchnię płynu. Wyczułem delikatny aromat. A więc to nie była cytryna…
- Mężczyźni wierzyli, że zamienia oziębłe kobiety w czarodziejki – szepnęła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...