17 stycznia 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.18) - Teresa

             Szadź, która pojawiła się tej nocy nad wrzosowiskiem, osiadła na krzewach tarniny i delikatnych kosmykach traw. Przepiękny listopadowy ranek kusił słońcem i bajecznym krajobrazem bieli. Teresa krzątała się od świtu po domu, omiatając pajęczyny i kłaki kurzu. Śpiewała przy tym gromko, od czasu do czasu robiąc taneczne kółeczka i tuląc do piersi trzonek szczotki owiniętej w jakąś starą szmatę. Ubrana w pstrokatą podomkę, stare bambosze i apaszkę zawiązaną na czubku głowy w węzeł, tryskała energią i szczęściem. Patrzyłam na nią z rozczuleniem. Było w niej tyle prostoty, zwykłej ludzkiej radości. Pokochałam ją całym sercem, ona zaś zatroszczyła się o mnie jak o córkę.
- Świętej pamięci Witek, gdyśmy się pobrali, zawsze przed nocką kładł na progu chałupy ziarenko fasoli, żeby Bóg poszczęścił i dał nam córę, ale jakoś... Umarło się Witusiowi, a ja już żadnego innego chłopa nie chciałam. Pracowity był, troskliwy i taki... jakiego żadna nie miała - mówiła, spoglądając z czułością na obrączkę ślubną, której nigdy z palca nie zdejmowała.
Wkrótce śpiewy, szurania i przytupywania ucichły. Teresa rzuciła szczotkę i spoglądając na zegar wiszący nad piecykiem w kuchni, chwyciła tacę z przygotowanym wcześniej jedzeniem i zniknęła za dębowymi drzwiami pokoju mojej matki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...