Staruszka jadła powoli. Mlaskała bezzębnymi dziąsłami. Gdy porcja, podana na łyżce, okazywała się zbyt gorąca albo niesmaczna, wypluwała ją z irytacją, wydając przy tym głośne jęki. Teresa znała kaprysy matki, karmiła ją jednak cierpliwie i znosiła wybuchy niepohamowanego gniewu, ja zaś truchlałam, słysząc ten nieludzki bełkot, dostrzegając złowrogie błyski w oczach staruszki. Czy i mnie obłęd nie został oszczędzony? A więc przeżycia ostatnich tygodni to nic innego jak genetyczny spadek po matce? Odwróciłam wzrok od starej twarzy wykrzywionej złością. Uciec, zerwać pęta, nie pozwolić już nigdy, by matka decydowała. Miałam wrażenie, że ktoś woła mnie po imieniu i wyrywa z tego mrocznego, przytłaczającego pokoju, w którym już od dawna nie mieszkało życie, ale zagnieździła się śmierć. Zarzuciwszy na ramiona kożuszek, wybiegłam z domu. Wrzosowisko przygarnęło mój strach i poprowadziło kamienistą drogą nad staw.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niebieska marynarka
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...
-
Kruszyna była tam od zawsze. Rosła niedaleko płotu i co roku wytrwale pięła się ku niebu. Nie wiadomo, skąd wzięło się drzewo, kto je pos...
-
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz