09 stycznia 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.10) - Pan Alfred

Raz w tygodniu przyjeżdżał z miasteczka pan Alfred. Był właścicielem sklepu spożywczego i przywoził kobietom z wrzosowiska produkty żywnościowe.
- Pani ojciec nigdy mi niczego nie odmówił. Chłop był z niego na schwał. Kiedy nieboszczka, moja żona, rozchorowała się, trzeba było sprowadzać najdroższe leki i bywało, że grosza w domu nie było, zawsze zborgował, a i czasem nie chciał ani złotówki - mawiał pan Alfred z rozczuleniem, a na wspomnienie zmarłej przed laty sklepikarzowej w jego oczach pojawiały się łzy. 
Początkowo wdzięczność nakazywała wspomóc żonę po zmarłym aptekarzu, później, kiedy do domu na wrzosowiskach sprowadziła się Teresa, odwiedziny stały się częstsze.
Bywało, że zdezelowana furgonetka sklepikarza pojawiała się dwa a nawet trzy razy w tygodniu. Jesienią pokonywała błotnistą drogę i z rzężeniem silnika zajeżdżała przed werandę. Pan Alfred wystrojony w niedzielny garnitur wypakowywał produkty i zachodził do kuchni, w której krzątała się zarumieniona jak pensjonarka Teresa. Mężczyzna siadał wygodnie za stołem, wypijał filiżankę kawy i z głośnym mlaskaniem pochłaniał szarlotkę, którą na dzień przed pojawieniem się sklepikarza, upiekła Teresa. Po każdym kęsie wycierał sumiaste wąsy, posyłał utalentowanej kucharce uśmiech na znak, że mu ciasto niebywale smakuje  i zabierał się za kolejny kawałek szarlotki. Lubiłam przyglądać się tym dwojgu, kiedy wesoło gwarzyli przy kuchennym stole, a potem odprowadzali się wzajemnie. Teresa szła z nim do furgonetki, podawała dłoń do pocałowania, pan Alfred cmokał ją z galanterią. Gdy wracała do domu, on był tuż za nią, otwierał drzwi, kłaniał się i na powrót odciskał pieczęć w miejscu poprzedniej. Śmiałam się, podglądając ich zaloty. Była to radość dziecka, jakim chciałam na powrót być.
To miejsce z mroków przeszłości przywoływało dawną prostotę, powracały obrazy przez lata skrywane w podświadomości. Czułam je całą sobą, pożądałam każdym zmysłem. Budziły się niespodziewanie trącone przez jakiś przypadkowy kształt, zapach, dźwięk. Te przyjmowałam z niepochamowaną euforią. Tak, były to momenty, kiedy szczęście pukało do mnie jak ktoś, kto po długiej włóczędze wraca do domu i zastaje w nim ten sam znajomy zapach. Otwierałam  na nie serce. Przeszłość wracała do domu, do mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...